sobota, 8 czerwca 2013

tutaj

I znowu to samo. Wiem, że wracam tutaj tylko wtedy jak jest ze mną już bardzo źle psychicznie i .. fizycznie.
Od października nie potrzebowałam tego miejsca - czułam się szczęśliwa i nawet akceptowałam siebie. Teraz ponownie czuję się paskudnie. Grubo. Beznadziejnie.
W dodatku poznałam kogoś. Myślałam, że może coś z tego będzie, był dla mnie kimś wyjątkowym. A stało się inaczej. I studia też to tej pory, wszystko szło ok - obecnie nie wiem czy będę w stanie podejść do sesji.
Nie będę się użalać nad sobą już nigdy więcej, przynajmniej nie w ten sposób. Muszę się wziąć w garść.
Od dzisiaj zbilansowane posiłki i Skalpel, a potem Turbo Ewy. Chcę poczuć się lepiej. W swoim ciele.
Waga z tamtego tygodnia to 54, 2 kg.

Zaczynam od nowa.



środa, 27 marca 2013

Swoje trzeba odcierpieć, by móc dojść po swoje. Come back.



Witajcie motylki. Wbrew pozorom nie zniknęłam z tej części blogosfery. Tylko moje wpisy. Ja nie. Cały czas śledziłam Wasze losy, byłabym skłonna nawet komentować, gdyby nie fakt, że zapomniałam hasła i e-maila - mój nowy laptop niestety nie wiedział o tej części danych. Na szczęście stary komputer nadal jest w użytku, a tam już mam wszystko ładnie zapisane.

Jakoś tak dziwnie znowu tutaj być i pisać.. ale chyba nie potrafię ruszyć z miejsca.. bez tego bloga i Was. Jakaś dziwna siła tkwi w tym światku. Cóż.. zacznę małym podsumowaniem, bo w sumie za dwa albo trzy miesiące styknie mi rok jak tutaj jestem. Ostatnio znalazłam mój stary zeszyt w którym zapisywałam swoją wagę - w najgorszym momencie było  61, 5 kg. Chyba sobie nawet nie zdawałam wtedy sprawy z tego jakim jestem warchlątkiem, ale czułam się ze sobą naprawdę źle. Przez czas matur, czyli stres i tak dalej - schudłam do 58 kg i z tą wagą trafiłam tutaj. Obecnie ważę 54, 4 kg. Wiem, że dla większości z Was to nie jest jakiś super wyczyn, ale ja się cieszę. Nie jestem jeszcze perfekcyjna, ale już bliżej niż dalej - i najważniejsze, waga ta się utrzymuje. W czasie Świąt przytyłam około 2 kg, ale szybciutko wszystko wróciło do obecnej wagi.

Studiuję. Na początku wszystko było super i naprawdę cały ten studencki wir, nowe wyzwania, znajomości.. to dawało mi kopa i czułam się ze sobą dobrze. Ale od niedawna znowu wróciłam.. stara ja. Czyli zakompleksiona, udająca, że wszystko jest ok. Znów wróciło to uczucie, że JA i MOJE CIAŁO, to całkiem dwa odrębne stany. Chciałabym je połączyć. Niestety to,  że siebie nie akceptuje jest bardzo wyczuwalne. Dlatego do maja muszę schudnąć co najmniej 3 kg. Teraz wszystko jeszcze można ukryć pod stertą bluz i swetrów, ale jak będzie ciepło.. nie chcę znowu spędzić najładniejszych miesięcy w mieszkaniu, jak to było dotąd. Chce się w końcu cieszyć życiem.

Dzisiaj w sumie bez szaleństw, ale i całkiem zdrowo, i dobrze nie było. Śniadanie to była herbata (nie miałam nic w lodówce) dopiero popołudniu zrobiłam małe zakupy. Na II śniadanie bułka z kurczakiem (pszenna.. był tam chyba majonez [sic!] ) i na obiad tortilla. Muszę się starać jadać jak najmniej przetworzone rzeczy, ale w trybie studiów to wcale nie jest takie proste. Ktoś kto śledził mojego bloga wie,  że nie praktykuję diet typu SGD etc. Sama staram się minimalizować posiłki według swoich możliwości i potrzeb - wiadomo czasem jak bardzo drastycznie. Ale cóż, inaczej nie potrafię. Życzcie mi powodzenia.

niedziela, 16 września 2012

nierozłączny kompan..




Czyli jedna myśl. Myśl.. by było mnie coraz mniej, chociaż fizycznie, o ciut. Przepraszam, że tak zaniedbałam tę część blogosfery, w której czasem coś skrobnę i, która mi niewątpliwie pomaga - ale nie wyrabiam się z natłokiem spraw i zadań przedpaździernikowych. Mieszkanie zmieniam już nie wiem który raz. Tak samo jak plany. Ale o tym może w innej notce.
Waga z dzisiaj 54, 3 kg. Jak na razie żadnych przeczyszczaczy (chociaż jeden plus) i żadnych napadów. Jem (licząc w miarę dokładnie) 600-800 kcal. Próbuję jakoś równo stanąć na nogi, ale jest jakoś tak.. trudno? Wszystko wypada mi z rąk, nie nadążam z niczym i nie mogę się ogarnąć. Może ten tydzień będzie bardziej stabilny. Po prostu lepszy.


I dziękuję Wam za słowa wsparcia, i to, że jesteście. To pomaga i mobilizuje. 

edit: Wiem, jestem nieogar, ale może ktoś mi pomoże. Niektóre z Was mają weryfikacje obrazkową (wtf? usuńcie jeśli nie robi Wam to różnicy, milej i szybciej się komentuje) Mnie, tam gdzie powinien być kod - pokazuje się napis 'weryfikacja wzrokowa'. Nie można nic z tym zrobić, odświeżam.. a kodu jak nie było, tak nie ma. Co to za złośliwy chochlik?

sobota, 8 września 2012

wielkie oczy ma strach, palcem pogrożę mu.



Jest jakoś tak spokojnie i normalnie. Dawno tak nie było. Dzisiejszy dzień? Spędziłam praktycznie cały czas w domu - sprzątanie, potem prace ogrodowe. Nie ćwiczyłam, okres. Ale obiecuję sobie, że w tym tygodniu odpalę z powrotem Chodakowską i rower. Nie mam pojęcia ile ważę, planuję sprawdzić to we środę.
Muszę się jednak bardziej zmotywować, bo było ostatnio tak dosyć nijak względem diety. Chcę zacząć nowy etap w swoim życiu już w październiku i do tego na pewno bez zbędnego 'balastu'.
Zaplanowałam sobie dosyć sporo wyzwań - nie tylko jeśli chodzi o dietę.
W końcu chcę być  i d e a l n a. Zdecydowanie wolę to słowo niż perfekcyjna. Ma chyba więcej siły w sobie i jest dla mnie bardziej autentyczne. Dlatego częściej niż  'Jesteś grubą, głupią świnią..' - Powtarzam sobie: 'Pracujesz nad sobą by być idealna, jesteś silna, nie schrzań tego.'



wtorek, 4 września 2012

all my life you're haunting me.

Wróciłam dzisiaj i dostałam okres. Ważyłam się - waga  54, 6 kg. Zważę się jeszcze po okresie żeby mieć rzetelny obraz tego jak jest. I do końca września dam z siebie wszystko, żeby jak najlepiej wyglądać. Potem oczywiście też nawyków nie rzucę, ale teraz muszę spiąć najbardziej tyłek i do przodu.

Pojechaliśmy wcześniej niż było to zaplanowane. Bawiłam się.. świetnie! Odżyłam i nabrałam większej wiary w siebie. Odpoczęłam. Psychicznie. Dużo chodzenia, spacery, piękne jezioro. I fajni ludzie. Nie jestem taka jak oni, ale nie mogę na siłę siebie zmieniać. Muszę  znaleźć cel w życiu i dążyć do niego. Nie każdy wie kim chce być w wieku 19 lat.

Jeśli chodzi o jedzenie to było jak na wyjazdach, byle co i byle gdzie. Rano wszyscy wpieprzali resztki pizzy z kolacji albo bułki z pasztetem, a ja latałam po jogurty albo batoniki zbożowe. Byle coś przegryźć, nikt w sumie nie zwracał większej uwagi. Piłam dosyć sporo alkoholu, ale starałam się nie jeść nic później. I chyba nawet schudłam. Waga przed okresem była większa.
Lecę nadrobić zaległości u Was.







wtorek, 28 sierpnia 2012

i need to be skinnier.

Nie wiem czy to hormony i zbliżający się okres, ale jestem dla społeczeństwa zagrożeniem - i dla siebie samej  zresztą też. Jest taka śliczna pogoda, ciepło (umiarkowanie), a ja najchętniej przespałabym cały dzień w łóżku. Na swoje szczęście mam jedną, ogromną motywację, która zbliża się dużymi krokami - a mianowicie, wypad nad jezioro i w góry ze znajomymi. Ostatnio znowu odezwały się moje fobie społeczne (ogólnie uchodzę za osobę otwartą i bezpośrednią, ale niestety wcale tak do końca kolorowo nie jest..), nie wybrałam się dzisiaj do miasta (miałam parę załatwień zakupowych i jedno spotkanie). Czułam, że wyglądam paskudnie i grubo, i nie dam rady pokazać się w takim stanie (wtf?). I nie dałam. Za to wybrałam się z jedną znajomą na rower (zrobiłyśmy ponad 20 km). A wracając do wyjazdu.. to już w poniedziałek. Muszę schudnąć chociaż do poprzedniej wagi tj. 53 kg. Inaczej będę czuć się niekomfortowo i źle, i jeszcze będę zatruwać atmosferę innym. Ogólnie to znam może dwie osoby z tej grupy, ale znajoma zaproponowała mi, żebym się z nimi zabrała. Długo się nie zastanawiałam. Pomyślałam, że dobrze to zrobi mojej zrytej bani. Parę dni. Dobrze, że należało zrobić rezerwację wcześniej etc, inaczej na pewno zrezygnowałabym w ostatniej chwili pod jakimś śmiesznym pretekstem. Niewątpliwie plusem jest także fakt, że nie będę musiała pod przymusem spożywać pokarmu w ilościach, które są w moim domu narzucane. Nikt mnie srodze pilnować nie będzie. Oraz to, że będę obcować z osobą, która w ciągu sześciu miesięcy schudła 12 kg (!).
Pięknie.

Żeby nie było tak kolorowo, to przedwczoraj przeżyłam gehennę. Bilans wyglądał dosyć dobrze plus domowo-youtubowe ćwiczenia cardio i rower (Dawno nie byłam tak z siebie zadowolona). A waga na drugi dzień wynosiła 55, 5 kg - to jest  prawie pół kilograma więcej niż dnia poprzedniego. Okres? Nie wiem. Zmartwiło mnie to i zrobiłam sobie napar z Xenny. Jestem bardzo mądra - przez ponad miesiąc tego nie piłam, nawet gdy miałam napady, a po dniu kiedy bilans nie wyniósł więcej jak 600 kcal to ja się po prostu truję. Ból był nie do zniesienia (jeżeli ktoś pije mocniejszą, z dwóch/trzech torebek to nie zazdroszczę doznań). Obiecałam sobie, że to musi być ostatni raz. Nigdy nie prowokowałam wymiotów, dlaczego więc nie mogę przestać popijać to świństwo? 

Dzisiaj:
Sałatka z tuńczyka - tuńczyk w oleju (wyciśnięty, odsączony z ostatniej kropli oleju), pół pomidora, dwie łyżeczki fety, szczypiorek.
Jabłko
Pół miseczki zupy z pora
Trochę malin z ogródka

Z ruchu, to rzucanie się konwulsyjne z bólu po moim quasi-senesie i rower o którym wspominałam.
A jutro jeżeli znajoma będzie mogła, to może przejdziemy się na fitness! Oby. Nie byłam dwa lata.





          Totalnie mnie rozłożyło.



sobota, 25 sierpnia 2012

back in black.

Więc po ponad miesiącu wakacji wróciłam. I nie zamierzam stąd odejść, ale od początku.
Może niektóre z Was się orientują (te, które śledzą moje wpisy), że przez lipiec/sierpień gościłam u siebie rodzinę i niestety moje obawy się spełniły (sic). A mianowicie, przytyłam. Ale o tym troszkę później.
Na początku bardzo się pilnowałam i było dobrze. Nie chudłam, ale trzymałam wagę - był nawet taki okres paru dni, że ważyłam mniej (pomimo tego, że jadłam więcej niż miewałam w zwyczaju).
Nie chcę zwalać na aurę rodzinną, ale moja uwaga została całkowicie uśpiona. Czułam się tak normalnie i nawet zaczęłam siebie akceptować. Słyszałam często miłe uwagi, jak ja to ładnie wyglądam i nie muszę już się odchudzać (nic nie wspominałam o tym, że się odchudzam, ale ok). Zaczęłam normalnie jeść, a potem to już poszło równo. Jadłam wszystkie rzeczy, których przez te dwa miesiące nie miałam w ustach. I tak moje szczęście, że to był dosyć aktywnie spędzony czas, bo przytyłam 2 kg. Ale to straszne 2 kg. Waga z niecałych 53 kg wzrosła do 55,2 kg. Wtedy tym się nie przejmowałam, miałam przed sobą wyjazd na Słowację i wiedziałam, że dużo ruchu (baseny termalne, woda, góry), i na pewno zrzucę to cholerne jojo.
Przez pierwsze dni bardzo ograniczałam swoje menu i jadłam mało. Teraz myślę, że zaczęłam zbyt rygorystycznie, bo pomimo tego, że po wczasach udało mi się wrócić do wagi z czerwca - to niestety już po tygodniu w domu wróciłam do 55 kg.

Jutro postaram się napisać więcej i zabrać się ostro do pracy. Teraz zamierzam szybciutko Was odwiedzić i zobaczyć co u Was.