niedziela, 16 września 2012

nierozłączny kompan..




Czyli jedna myśl. Myśl.. by było mnie coraz mniej, chociaż fizycznie, o ciut. Przepraszam, że tak zaniedbałam tę część blogosfery, w której czasem coś skrobnę i, która mi niewątpliwie pomaga - ale nie wyrabiam się z natłokiem spraw i zadań przedpaździernikowych. Mieszkanie zmieniam już nie wiem który raz. Tak samo jak plany. Ale o tym może w innej notce.
Waga z dzisiaj 54, 3 kg. Jak na razie żadnych przeczyszczaczy (chociaż jeden plus) i żadnych napadów. Jem (licząc w miarę dokładnie) 600-800 kcal. Próbuję jakoś równo stanąć na nogi, ale jest jakoś tak.. trudno? Wszystko wypada mi z rąk, nie nadążam z niczym i nie mogę się ogarnąć. Może ten tydzień będzie bardziej stabilny. Po prostu lepszy.


I dziękuję Wam za słowa wsparcia, i to, że jesteście. To pomaga i mobilizuje. 

edit: Wiem, jestem nieogar, ale może ktoś mi pomoże. Niektóre z Was mają weryfikacje obrazkową (wtf? usuńcie jeśli nie robi Wam to różnicy, milej i szybciej się komentuje) Mnie, tam gdzie powinien być kod - pokazuje się napis 'weryfikacja wzrokowa'. Nie można nic z tym zrobić, odświeżam.. a kodu jak nie było, tak nie ma. Co to za złośliwy chochlik?

sobota, 8 września 2012

wielkie oczy ma strach, palcem pogrożę mu.



Jest jakoś tak spokojnie i normalnie. Dawno tak nie było. Dzisiejszy dzień? Spędziłam praktycznie cały czas w domu - sprzątanie, potem prace ogrodowe. Nie ćwiczyłam, okres. Ale obiecuję sobie, że w tym tygodniu odpalę z powrotem Chodakowską i rower. Nie mam pojęcia ile ważę, planuję sprawdzić to we środę.
Muszę się jednak bardziej zmotywować, bo było ostatnio tak dosyć nijak względem diety. Chcę zacząć nowy etap w swoim życiu już w październiku i do tego na pewno bez zbędnego 'balastu'.
Zaplanowałam sobie dosyć sporo wyzwań - nie tylko jeśli chodzi o dietę.
W końcu chcę być  i d e a l n a. Zdecydowanie wolę to słowo niż perfekcyjna. Ma chyba więcej siły w sobie i jest dla mnie bardziej autentyczne. Dlatego częściej niż  'Jesteś grubą, głupią świnią..' - Powtarzam sobie: 'Pracujesz nad sobą by być idealna, jesteś silna, nie schrzań tego.'



wtorek, 4 września 2012

all my life you're haunting me.

Wróciłam dzisiaj i dostałam okres. Ważyłam się - waga  54, 6 kg. Zważę się jeszcze po okresie żeby mieć rzetelny obraz tego jak jest. I do końca września dam z siebie wszystko, żeby jak najlepiej wyglądać. Potem oczywiście też nawyków nie rzucę, ale teraz muszę spiąć najbardziej tyłek i do przodu.

Pojechaliśmy wcześniej niż było to zaplanowane. Bawiłam się.. świetnie! Odżyłam i nabrałam większej wiary w siebie. Odpoczęłam. Psychicznie. Dużo chodzenia, spacery, piękne jezioro. I fajni ludzie. Nie jestem taka jak oni, ale nie mogę na siłę siebie zmieniać. Muszę  znaleźć cel w życiu i dążyć do niego. Nie każdy wie kim chce być w wieku 19 lat.

Jeśli chodzi o jedzenie to było jak na wyjazdach, byle co i byle gdzie. Rano wszyscy wpieprzali resztki pizzy z kolacji albo bułki z pasztetem, a ja latałam po jogurty albo batoniki zbożowe. Byle coś przegryźć, nikt w sumie nie zwracał większej uwagi. Piłam dosyć sporo alkoholu, ale starałam się nie jeść nic później. I chyba nawet schudłam. Waga przed okresem była większa.
Lecę nadrobić zaległości u Was.







wtorek, 28 sierpnia 2012

i need to be skinnier.

Nie wiem czy to hormony i zbliżający się okres, ale jestem dla społeczeństwa zagrożeniem - i dla siebie samej  zresztą też. Jest taka śliczna pogoda, ciepło (umiarkowanie), a ja najchętniej przespałabym cały dzień w łóżku. Na swoje szczęście mam jedną, ogromną motywację, która zbliża się dużymi krokami - a mianowicie, wypad nad jezioro i w góry ze znajomymi. Ostatnio znowu odezwały się moje fobie społeczne (ogólnie uchodzę za osobę otwartą i bezpośrednią, ale niestety wcale tak do końca kolorowo nie jest..), nie wybrałam się dzisiaj do miasta (miałam parę załatwień zakupowych i jedno spotkanie). Czułam, że wyglądam paskudnie i grubo, i nie dam rady pokazać się w takim stanie (wtf?). I nie dałam. Za to wybrałam się z jedną znajomą na rower (zrobiłyśmy ponad 20 km). A wracając do wyjazdu.. to już w poniedziałek. Muszę schudnąć chociaż do poprzedniej wagi tj. 53 kg. Inaczej będę czuć się niekomfortowo i źle, i jeszcze będę zatruwać atmosferę innym. Ogólnie to znam może dwie osoby z tej grupy, ale znajoma zaproponowała mi, żebym się z nimi zabrała. Długo się nie zastanawiałam. Pomyślałam, że dobrze to zrobi mojej zrytej bani. Parę dni. Dobrze, że należało zrobić rezerwację wcześniej etc, inaczej na pewno zrezygnowałabym w ostatniej chwili pod jakimś śmiesznym pretekstem. Niewątpliwie plusem jest także fakt, że nie będę musiała pod przymusem spożywać pokarmu w ilościach, które są w moim domu narzucane. Nikt mnie srodze pilnować nie będzie. Oraz to, że będę obcować z osobą, która w ciągu sześciu miesięcy schudła 12 kg (!).
Pięknie.

Żeby nie było tak kolorowo, to przedwczoraj przeżyłam gehennę. Bilans wyglądał dosyć dobrze plus domowo-youtubowe ćwiczenia cardio i rower (Dawno nie byłam tak z siebie zadowolona). A waga na drugi dzień wynosiła 55, 5 kg - to jest  prawie pół kilograma więcej niż dnia poprzedniego. Okres? Nie wiem. Zmartwiło mnie to i zrobiłam sobie napar z Xenny. Jestem bardzo mądra - przez ponad miesiąc tego nie piłam, nawet gdy miałam napady, a po dniu kiedy bilans nie wyniósł więcej jak 600 kcal to ja się po prostu truję. Ból był nie do zniesienia (jeżeli ktoś pije mocniejszą, z dwóch/trzech torebek to nie zazdroszczę doznań). Obiecałam sobie, że to musi być ostatni raz. Nigdy nie prowokowałam wymiotów, dlaczego więc nie mogę przestać popijać to świństwo? 

Dzisiaj:
Sałatka z tuńczyka - tuńczyk w oleju (wyciśnięty, odsączony z ostatniej kropli oleju), pół pomidora, dwie łyżeczki fety, szczypiorek.
Jabłko
Pół miseczki zupy z pora
Trochę malin z ogródka

Z ruchu, to rzucanie się konwulsyjne z bólu po moim quasi-senesie i rower o którym wspominałam.
A jutro jeżeli znajoma będzie mogła, to może przejdziemy się na fitness! Oby. Nie byłam dwa lata.





          Totalnie mnie rozłożyło.



sobota, 25 sierpnia 2012

back in black.

Więc po ponad miesiącu wakacji wróciłam. I nie zamierzam stąd odejść, ale od początku.
Może niektóre z Was się orientują (te, które śledzą moje wpisy), że przez lipiec/sierpień gościłam u siebie rodzinę i niestety moje obawy się spełniły (sic). A mianowicie, przytyłam. Ale o tym troszkę później.
Na początku bardzo się pilnowałam i było dobrze. Nie chudłam, ale trzymałam wagę - był nawet taki okres paru dni, że ważyłam mniej (pomimo tego, że jadłam więcej niż miewałam w zwyczaju).
Nie chcę zwalać na aurę rodzinną, ale moja uwaga została całkowicie uśpiona. Czułam się tak normalnie i nawet zaczęłam siebie akceptować. Słyszałam często miłe uwagi, jak ja to ładnie wyglądam i nie muszę już się odchudzać (nic nie wspominałam o tym, że się odchudzam, ale ok). Zaczęłam normalnie jeść, a potem to już poszło równo. Jadłam wszystkie rzeczy, których przez te dwa miesiące nie miałam w ustach. I tak moje szczęście, że to był dosyć aktywnie spędzony czas, bo przytyłam 2 kg. Ale to straszne 2 kg. Waga z niecałych 53 kg wzrosła do 55,2 kg. Wtedy tym się nie przejmowałam, miałam przed sobą wyjazd na Słowację i wiedziałam, że dużo ruchu (baseny termalne, woda, góry), i na pewno zrzucę to cholerne jojo.
Przez pierwsze dni bardzo ograniczałam swoje menu i jadłam mało. Teraz myślę, że zaczęłam zbyt rygorystycznie, bo pomimo tego, że po wczasach udało mi się wrócić do wagi z czerwca - to niestety już po tygodniu w domu wróciłam do 55 kg.

Jutro postaram się napisać więcej i zabrać się ostro do pracy. Teraz zamierzam szybciutko Was odwiedzić i zobaczyć co u Was.





poniedziałek, 23 lipca 2012

la vie en rose.


Myślałam, że będzie znacznie łatwiej. Niestety do końca lipca na pewno nie osiągnę swojego celu (50 kg) i jeżeli pojadę na Woodstock to w wydaniu obecnym. To ta zła wiadomość.
Waga z dzisiaj to 52, 9 kg. Ważę się co dziennie. Parę razy dziennie. I jem 'normalnie'.
Menu z dzisiaj to: fasolka szparagowa, pierogi z borówkami i bitą śmietaną, śledzie z ziemniakami w łupinkach, gama serów francuskich (sam-sam tłuszcz) ciasto drożdżowe oraz owoce (to jest tylko obiad).
Śniadania na szczęście jem sama, ale obiady są już wspólne. Dzisiaj poczęstowałam się łyżką fasolki szparagowej (na szczęście była z oliwą, a nie na maśle i w bułce tartej, jak to moja mama zazwyczaj przyrządza - wtf!? czy nawet warzywa muszą tuczyć ?!) dwa pierogi z borówkami (BEZ ŚMIETANY). I byłam już naprawdę pełna. Pod pretekstem pomocy przy zabieraniu talerzy wymigałam się od reszty dań.
Zasada jest taka, że można jeść malutko, ale wszystkiego spróbować. Tylko, jeżeli to jest pięć dań (i nie niskokalorycznych) można się naprawdę nażreć. 
Oczywiście moje zachowanie na pewno zostało jakoś skomentowane - co najzabawniejsze, przez rodzinę polską.. ale już o to nie dbam. Czuję się naprawdę niekomfortowo, źle i ciężko. Xennę piję już drugi dzień.
Czekam z utęsknieniem sierpnia, chociaż te dni spędzone z nimi (oprócz części obiadowej) są naprawdę miłe.
Nie będę pisać w tym tygodniu, bo pewnie nic się nie zmieni. Planuje trzymać wagę na jednym poziomie.
Będę Was jednak odwiedzać i wspierać.


poniedziałek, 16 lipca 2012

jakoś tak, nie jest mi nawet żal.

Razowiec z fetą i pomidorem, 1/2 kalarepy, trochę borówek (czy ja wiem, może dziesięć?)..
Waga z rana 52, 7 kg.
Włóczę. Wszystkim i ciałem, i myślami. Włóczę się. Nie najlepszy ten okres w życiu to jest. Przynajmniej apetytu nie mam. Na nic.

Przyjeżdża jutro rodzina z Francji. Bardzo się cieszę (Widujemy się tak co dwa/cztery lata) bo już trochę zdążyłam zatęsknić za nimi. Ostatnio się z nimi widziałam, jak byłam troszkę pulchniejszą siedemnastolatką. Ale ma to swoje dobre i trochę gorsze strony. Jaki to ma związek z dietą? A, dosyć duży dla mnie.
Oni uwielbiają celebrować czas rodzinny (przy stole). Bardzo długie posiłki. Najgorsze w tym jest jeszcze jedna rzecz -  a mianowicie kuchnia. Typowo polska. Czyli? No właśnie, będzie - tłusto i syto. Już widzę bigos na palniku i gołąbki (jeszcze w zamrażalce) ze skwarkami. Chcąc ich ugościć moja mama przygotowała dosyć tradycyjne menu. Nie będę tragizować, bo jakoś dam radę i będzie ok. Włos mi z głowy nie spadnie. Po prostu się buntuję - sam przyjazd rodziny jest przeze mnie wyczekiwany i ogólnie naprawdę się cieszę.. tylko w domu będzie panować taka wymuszona atmosfera. Wszystko na pokaz, aż mi się nie dobrze robi.
Dwa tygodnie sprzątania, zaadoptowania domu do przyjazdu tylko dwójki ludzi. I ciągłe kłótnie. To wszystko psuje radość przyjazdu.




Dzięki za polecane kosmetyki. We środę jadę na zakupy 'pielęgnacyjne'. Na pewno coś wybiorę.
Trzymajcie się.






sobota, 14 lipca 2012

DEFTO.

Piątek (13.07.2012)
- Razowiec z sałatą i pomidorem oraz z fetą
- Łyżka leczo
- activia owocowa 250 ml

Plus trzy kieliszki martini. 

Sobota (14.07.2012)
- Owsianka (dwie łyżki płatków kukurydzianych, łyżka otrąb mielonych, dwie łyżki malin i jagód + jogurt 0%)
- Pół miseczki leczo
- Kisiel
 + rower (w przybliżeniu 18 km)

Muszę wrócić do spisywania bilansów na blogu, żeby mieć bardziej rzetelny zapis. Czasem wieczorem zastanawiam się co jadłam (albo następnego dnia) i często mam z tym problem. Wypadałoby  też bardziej urozmaicić menu. Zdecydowanie jeść mniej przetworzonych rzeczy typu jogurty owocowe (w których owoców jest czasem tyle, co w wyrobach czekoladopodobnych z czasów komuny - czekolady) czy kisiel.

Wczoraj był bardzo pozytywny dzień. Z dwóch spotkań to jedno (które o ironio miało być dosyć ciężkim przeżyciem) okazało się bardzo miłym i ciekawym spożytkowaniem wolnego czasu. Ważąc się wieczorem waga pokazała 52, 6 kg. Niestety następnego dnia po uzupełnieniu płynów skoczyła do 53, 3 kg. Ale nawet to nie zepsuło mi humoru, zawsze tak mam  jak wypiję alkohol.

I na koniec coś, co nastraja mnie bardzo optymistycznie. Chociaż nie są to moje klimaty i Jamala znam tylko Policeman - to ten kawałek made my day.



A i niestety wczoraj zauważyłam, że mam okropnie suchą skórę (szczególnie na brzuchu) nie wiem czy to nie jakiś efekt uboczny diety etc. Nigdy aż tak suchej skóry nie miałam.. posmarowałam oliwką dla dzieci, ale nawet to nie pomogło. Może możecie polecić jakieś dobre kremy/balsamy nawilżające warte też swojej ceny?

czwartek, 12 lipca 2012

watch my back so i'll make sure, you're right behind me as before..

Jutro spotkam się z kimś, kto kiedyś był dla mnie bardzo ważny. I nie robię tego żeby w jakiś sposób odnowić relacje. Chcę pójść do przodu i zmienić swoje życie, myślę, że wieczne 'uciekanie' nie rozwiąże problemu. Bardzo się denerwuje.
Są ważniejsze problemy. Niestety nie dostałam się tam gdzie planowałam (nie będę mówić dokładnie na jakie kierunki składałam, mam paru znajomych w środowisku pro ana oraz jak ja to mówię - quasi pro ana i na pewno czytają blogi o tej tematyce). Jestem pod kreską, ale wciąż mam nadzieję, że te parę osób zrezygnuje i będę mogła studiować swój wymarzony kierunek. W końcu rekrutacja wciąż trwa, a nadzieję trzeba mieć zawsze.

Dzisiaj się ważyłam i od poniedziałku ubyło mi 0,6 kg. Pokazało się równe 53 kg. Cieszę się, ale do końca lipca musi być przynajmniej 50 kg. Dlatego rower idzie w ruch (na szczęście się ochłodziło).

Dzięki za wsparcie i komentarze, jesteście bardzo pomocne i jest mi dzięki temu łatwiej.
Właśnie piję czerwoną herbatę i zabieram się do odwiedzin Waszych blogów.




Tego dnia zjadłam odrobinę warzyw z maleńkiej miseczki.

Wydawało mi się, że przełykam kamienie, które zalegają
potem w żołądku. Traciłam około pół kilo dziennie, bo moje
ciało odmówiło współpracy. Towarzyszyło mi bardzo dziwne
uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznałam – jakbym obserwowała
się odwrotną stroną lornetki albo widziała siebie
na końcu ciemnego tunelu, jakbym opuszczała własne ciało.
Nigdy nie bywałam głodna, no, może wieczorami, zanim zasnęłam.
Wówczas część mnie, ta skamląca, błagała tę silną:
„Mogę coś zjeść? Jestem taka głodna”.
Wykluczone, umyłaś już przecież zęby! – padała
odpowiedź. – Bóg raczy wiedzieć, ile kalorii jest
w paście!
         — Chuda - Judith Fathallah


poniedziałek, 9 lipca 2012

i just want to be..

skinny?
happy?

Dzisiejszy dzień to sukces i porażka, z przewagą tego drugiego. Zaczęłam koktajlem z borówką amerykańską i jogurtem 0%, potem sałatka owocowa (grapefruit, ananas, malina).. byłoby wszystko ok, gdyby nie kanapka zjedzona po ósmej i piwo!
Cały dzień  moje myśli krążą nieustannie wokół jednego tematu, a mianowicie wyników rekrutacji na studia (wyniki mam jutro). Jestem cała zestresowana. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi spotkanie ze znajomą.
Wybrałyśmy się nawet na rower i byłoby wszystko ok, gdyby nie ta nieszczęsna kolacja u niej. Jej mama przygotowała dla nas kanapki, ciasto jagodowe.. wierzcie mi, połknęłabym tę furę jedzenia na raz. To chyba przez ten stres. Na szczęście w porę się opamiętałam i zjadłam 'tylko' razowca z pomidorem i serkiem topionym. Piwo.
Pewnie to się wydaje śmieszne, że robię aferę o kanapkę. Ale ja mam tak skonstruowany układ trawienny, iż takie anomalie (moje posiłki zazwyczaj kończą się o szesnastej) to dla mojej przemiany materii istny koszmar. Już boli mnie żołądek i czuję się jakbym ważyła co najmniej z tonę.
Poza tym mam manię ważenia. Nie potrafię ważyć się raz w tygodniu. Muszę kontrolować sytuację.
Dlatego jak jutro zobaczę więcej - na pewno to nie odbije się na moim samopoczuciu najlepiej.
Chociaż zauważyłam, iż bardziej od sukcesów motywują mnie porażki (przykład miesiąc temu chociażby..)
Ja po prostu muszę coś spieprzyć na maksa, żeby docenić tego wartość. Jak jest ot tak sobie, to mnie to nie satysfakcjonuje.
Albo jest zajebiście, albo jest beznadziejnie.
I tak właśnie było z wagą - przez tydzień utrzymywała się na jednym poziomie, ale jutro będzie więcej i zepnę tyłek do roboty. Piję Xennę, a jutro planuje głodówkę. Mistrzostwo racjonalnego myślenia w moim wydaniu.



sobota, 7 lipca 2012

hey Joe, where you goin' with that gun in your hand

To moje cotygodniowe zdawanie relacji weszło mi w zwyczaj, co jest śmieszne, zważywszy na to, iż ciągle obiecuje pisać częściej.
Ale te siedem dni (czy coś koło tego) upłynęło tak szybko i tak.. zwyczajnie (?) względem diety.
Po tym moim małym zwycięstwie (duże będzie za jakieś 6 kg) trochę sobie przez ten tydzień pofolgowałam.
Nie opychałam się słodyczami ani nie jadłam nic, co by mogło mi zaszkodzić, ale też nie 'pomagałam sobie'. Jadłam normalne posiłki w granicach  700-1000 kcal, co dla mnie jest dosyć sporym przyrostem energii.
Obiecywałam sobie codziennie, że jutro będzie mniej i jutro poćwiczę więcej (jeśli chodzi o ćwiczenia to przez te upały zawaaaalam strasznie, ale nie-nie, nie tłumaczę siebie).

Wierzcie bądź nie, ale naprawdę można tęsknić. Za wieczornym skrętem kiszek z głodu, za trzygodzinnymi treningami po których czujesz, że żyjesz, za tym jak wstajesz rano i czujesz się taka leciutka. True story.
Dlatego w przyszłym tygodniu wracam do tego.
Nie przytyłam, ale też nie schudłam (Waga waha się 53, 4 kg - 53, 6 kg). Na domiar złego czuję się cały czas opuchnięta i ciężka. Nie dostałam też okresu - albo bardziej optymistyczne sformułowanie -  się spóźnia (okres). Chociaż u mnie to jest norma, jeszcze przed zmianami żywieniowymi miesiączkowałam co trzy miesiące. Hormony, hormony.. muszę się w końcu zbadać.

Oprócz tego, że zapału mniej, miałam naprawdę pracowity tydzień. Z czego się cieszę, bo wreszcie potrafiłam spożytkować ten czas bardziej konstruktywnie.

Zakuuuuupy. Zrobiłam sobie wczoraj eskapadę po galeriach, bo wyprzedaże, bo seriously nie mam w czym chodzić.. kupiłam sobie parę rzeczy, które na teraz są ok. Ale też szorty i bluzeczkę, do których muszę jeszcze trochę zrzucić. Taki motywator. Także mam zarąbiste (że się tak kolokwialnie wyrażę) grungowe (będą, jak 'postrzępię' trochę nogawki) szorty (planuje jeszcze doszyć do nich dwa łańcuszki, które znalazłam przy starym tiszercie). C'est voila!

Oprócz tego nabyłam w Emiku (bo ile się naczytałam u paru z Was, jak to nakupowałyście sobie stosy książek... też pozazdrościłam i mam!) biografię mojego ulubionego i najbardziej inspirującego muzyka Jimiego Hendrixa ( 'Pokój pełen luster' Charles R. Cross). Przeczytałam 50 str i naprawdę polecam! (Dla takich fanatyków  jego twórczości  jak moja osoba to jest to wręcz obowiązująca pozycja).

Od poniedziałku.. dieta owocowa i warzywna (z przewagą tego drugiego) w sokach i koktajlach. Zakupiłam sobie także czerwoną herbatę (nigdy nie piłam) więc teraz oprócz naparów z zielonej i czerwoną będę pić.

Skopiowałam od dust n bones, bo zostałam otagowana przez nią i zaproszona do blogowej zabawy.

Zasady: Odpowiadamy na 11 pytań, które zadała nam osoba, która nas 'zaznaczyła', wymyślamy swoje pytania, a następnie zapraszamy kolejnych blogowych znajomych do gry, dzięki której możemy się lepiej poznać
Taguję: anyhow, Domkę, Georgia, thinerland
Pytania od dust n bones:
1. Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? 
Wierzę. Sama kiedyś taką przeżyłam.
2. Ulubiony zespół/wykonawca muzyczny?
Ogólnie jestem fanką mocniejszych brzmień.. i jak wyżej wspomniałam - Jimi Hendrix.
3. Gdybyś mogła wskrzesić jakąś nieżyjącą osobę, kto by to był?
Świetne pytanie, bo naprawdę mam problem z odpowiedzią. 
Pewnie ktoś bliski, z rodziny.
4. Chciałabyś cofnąć się w czasie? Co byś zmieniła?
Kiedyś (i czasami, szczególnie wtedy gdy zrobię coś czego potem mocno żałuję) odpowiedziałabym na pewno, że tak. Ale myślę również, że nie po to żyjemy, aby żałować/pokutować i roztrząsać przeszłość. The past is the past. Warto skupić się na tym co jest teraz i na przyszłości.
5. O co poprosiłabyś złotą rybkę gdyby mogła spełnić Twoje 3 życzenia?
Pierwsze: Znaleźć cel w życiu.
Drugie: Schudnąć do tych wymarzonych 48 kg.
Trzecie: Peace and Happiness to everyone.
6. Ulubiony film?
Tutaj też mam ogromny problem, bo mam dość sporo ulubionych pozycji.
Nie będę oryginalna, jak napiszę - Le fabuleux destin d'Amélie Poulain.
 7. Ulubiona piosenka?
Jak wyżej, ale obecnie to:
The Beatles - Hey Jude.
8. Co lubisz, a co nie w swoim wyglądzie?
Na pewno chciałabym jeszcze sporo schudnąć i zdecydowanie być wyższą osobą
(mam 164 cm).
Lubię swoje oczy.
 9. Co lubisz, a co nie w swoim charakterze?
Autodestrukcja na każdym możliwym szczeblu mojej egzystencji,  mam zdolności do zbytniej prokrastynacji (nasi dziadkowie na pewno nie znają tego słowa)
jestem uparta jak nie potrzeba, a jak potrzeba to mam gdzieś.
Lubię.. hm, no ambitna dosyć jestem i jak się zawezmę to nie popuszczę. Myślę, że jestem otwarta i mimo wszystko dosyć miłe mam uosobienie.
10. Twoja podróż życia byłaby do...?
 Południe Francji! Provence!
 11. Twoje ulubione zwierzątko?
Kocham słonie, seriously.. są cudowne!

Moje pytania do Was:
1. Twoje hobby bądź zainteresowanie, któremu poświęcasz czas (albo po prostu, co lubisz robisz wolnym czasie:
2. Wymarzona waga, rozmiar (Wiem, ambitne pytanie):
3. Twoja największa/ulubiona thinspiracja (możesz wkleić zdjęcie, podać tytuł piosenki etc.)
4. Ulubiony zespół/wykonawca muzyczny?
5. Ulubione danie (może być nawet to z listy 'zakazanych')
6. Gdybyś miała się urodzić w innym kraju, to jakie byłoby to państwo i dlaczego (możesz oczywiście zachować się patriotycznie i olać pytanie) ?
7. Twój wymarzony zawód?
8. Ulubiony artysta (sztuka, muzyka, film..)
9. Jeżeli miałabyś możliwość na jeden dzień być w ciele innej osoby, kto by to był i dlaczego?
10. Twój ulubiony film oraz fragment z tego filmu?
11. Ulubiona pora roku i dlaczego?






poniedziałek, 2 lipca 2012

well, there's nothing i truly desire

i wish i could control all my judgements
understand every move
take my mind and all of it’s voices
tell me what should i do


Sobota udana. Widziałam się nawet z paroma ludźmi, z którymi nie rozmawiałam rok (?) czasu. Nie obyło się oczywiście bez pytań 'czy wszystko w porządku', 'jesteś na diecie?' etc. Na początku pomyślałam, że nie będę niczego ukrywać, bo to hipokryzja, a ja przecież zawsze taka szczera jestem. Ale.
Już oczami wyobraźni miałam przed sobą obraz dwóch godzin rozmów o tym, że tak nie można, ile kcal jem dziennie i czy się nie ograniczam (wtf).

Od razu mówię, że nie jestem jeszcze wątłym łabędziem, ale dla kogoś kto nie widział mnie ponad miesiąc albo i rok, może to być niemałe zaskoczenie. Nie powiem, że poczułam się jakoś super dowartościowana.
Pewnie jeszcze jakiś kawał czasu temu na takie słowa zrezygnowałabym z dalszej redukcji siebie.. ale jak, skoro nadal czuję się paskudnie w swoim ciele i coraz częściej jestem zdania, że to po prostu bardziej siedzi w mojej głowie.
Dzięki temu jestem jeszcze bardziej zmobilizowana.
Miałam straszną ochotę upić się do nieprzytomności i o wszystkim zapomnieć, just fun. Ale nie mogłam.
Zamiast tego robiłam za mentora, ale i tak się dobrze bawiłam. Po prostu  chyba się zmieniłam.

 let me out, let me out
 i don’t think i can stand it any longer


Za to wczoraj miałam wizytę rodziny (imieniny taty) i to już było spotkanie takiego kalibru, że bez procentów by się nie obeszło. Tym bardziej, że była moja ukochana vodka anyżowa.
Pytania o moją przyszłość nie są dla mnie nadal jasne (mam na myśli tę zawodową) i tłumaczenie tego moim bliskim nie należało do najłatwiejszych. Na szczęście mam ich wsparcie - mowa tutaj o studiach.
Jedną z nielicznych rzeczy  nad którą panuje jest dieta. Ach, każdy ma swoje priorytety, prawda?

I dzisiaj po równym miesiącu - waga pokazała 53, 6 kg. Jestem bardzo szczęśliwa, bo nie wiem kiedy ostatnio widziałam takie cyfry, bodajże w gimnazjum?. Oczywiście wiem, że 60% tego co mi ubyło to woda.. ale. Ważyłam się chyba trzy razy (mój rytuał, bo nie daj Boże, waga pokaże za drugim-trzecim razem inaczej). Po upewnieniu się, bardzo się ucieszyłam. Straciłam 4, 8 kg. Zawaliłam parę razy, ale grunt to się nie poddawać. Żałuję tylko, że nie zmierzyłam się przed odchudzaniem, miałabym bardziej rzetelny obraz, ile tak naprawdę straciłam (zyskałam?). Moja waga co prawda pokazuje mi procentowo moją masę mięśniową, wodę w organizmie oraz pokazuje mi ile kcal powinnam spożywać - ale to jest taki wielki bubel, że nie ma się czym sugerować.

Dzisiaj:
Białko z jajka z razowcem i pół miseczki leczo. Zaczyna się mój ulubiony okres jeśli chodzi o warzywa i owoce, lovelovelove.
Z ćwiczeń niestety dzisiaj jedynie rower rano, ale jutro może na basen się wybiorę. Jest tak gorąco.

Obiecuję częściej pisać (moja pierwsza notka w lipcu, ale to zleciało). A po drugie nie chcę żebyście musiały czytać takie eseje (w ogóle.. jak ktokolwiek to przeczyta to wielki szacun). I to pomaga. W końcu założyłam tego bloga by był moją wielką motywacją, a czasem okazuje się nawet wybawieniem.

Dzisiejszą notkę sponsoruje osoba Agyness Deyn.
Ulubienica Karla Lagerfelda była kiedyś moją wielką inspiracją. Zaczynała jako dwudziesto-kilkulatka, chociaż osoby kierujące jej karierą starały się utrzymać, że ma naście lat.
Chyba sprawię sobie taki melonik jaki ma w tym teledysku.








who d'you think you're talking to
who d'you think you're talking to
who d'you think you're talking to

środa, 27 czerwca 2012

we all love oatmeal.

Moje ulubione śniadanie (Haha, widać mnie w łyżeczce - to żółte coś, to moja piżama, trololo) : jogurt naturalny 0%, dwie łyżki otrębów, łyżka muesli, truskawki i porzeczki (czy co tam z sezonowych owoców mamy pod ręką).
Muszę jakieś zakupy zrobić, bo ani otrębów, ani jogurtów już nie mam.

Bilans z dzisiaj: wafel ryżowy z tuńczykiem i dwa plastry bakłażana z fetą i pomidorkami koktajlowymi.
Byłam nad jeziorem rowerem, więc ok 15 km zrobiłam. Wieczorem jeszcze brzuszki i może hula hopem pokręcę.

W sobotę widzę się z paroma ludźmi z liceum. Nie spotkaliśmy się dotąd od czasów matur i bardzo się cieszę na ten wieczór. Na pewno będzie jakieś piwo, więc planuje zjeść coś lekkiego przed wyjściem i potem uraczyć się jedynie alkoholem. Tak trochę, chociaż wiem, że to są te cholerne kalorie. Ale sama potrzebuje się trochę wychillować, tym bardziej, że to już po wynikach. Może akurat pójdzie w cycki.

Okres się zbliża i czuję się jak waleń (sic!). Nie obrażając waleni, to są piękne ssaki morskie.
Zauważyłam, że na moim blogu mało jest thinspiracji. Więc zamiast korzystając z usług z youtube, dzisiaj będą zdjęcia:




Na płaski brzuszek:

awokado: tak, ma w sobie tłuszcz, ale dobry. Badania potwierdzają, że osobom jedzącym awokado udało się zgubić więcej tkanki tłuszczowej niż tym, którzy spożywali tyle samo kalorii, a mniej tłuszczów jednonienasyconych.

- zielona herbata: przyspiesza spalanie tkanki tłuszczowej. Najnowsze badania wskazują, że 3 filiżanki zielonej herbaty dziennie przyspiesza metabolizm tak, że spalamy o około 30 kalorii więcej.

- bulgur: czyli pszeniczna kaszka popularna np. w kuchni tureckiej, libańskiej czy indyjskiej. Pół szklanki bulguru zawiera więcej błonnika i mniej kalorii niż inne produkty zbożowe. Prawdopodobnie pobudza też kurczenie się komórek tłuszczowych.

- jogurt probiotyczny: idealny w walce ze wzdęciami. Poprawia pracę jelit.

- borówki: zawarte w nich przeciwutleniacze poprawiają krążenie krwi, dzięki czemu więcej tlenu trafia do mięśni. Dzięki temu ćwicząc mniej się męczymy.

- mleko czekoladowe: zaskoczona? Badania dowodzą, że u piłkarzy, którzy po treningu pili mleko czekoladowe, szybciej regenerowały się mięśnie niż u tych, którzy pili napoje izotoniczne. 
 
 
Źródło: http://thinspiration-54.soup.io/

poniedziałek, 25 czerwca 2012

watch me fall apart.

Wielkie przepraszam, że zrobiłam tydzień przerwy od wpisów i nie komentowałam 'Was' na bieżąco, ale dosyć zabiegana jestem. Nie zrobiłam żadnego przystanku w tym co robię (nie mogę nazwać tego dietą, bardziej zmianą stylu życia). Moje śniadania składały się prawie codziennie z owsianki na bazie jogurtu, otrębów (całych jak i mielonych) czerwonych porzeczek (love) i oczywiście truskawek. Zrobiłam nawet jakieś zdjęcia, więc wrzucę potem. Tak ku pamięci. Potem sałatka z pomidorem, sałatą i oliwkami - na przekąskę arbuz. Albo tylko arbuz.
Mam teraz dużo załatwień, związanymi ze studiami i przyjazdem rodziny. Więc jak nie sprzątam, to szukam mieszkania albo planuje gdzie złożyć papiery. To już w piątek. Trzymajcie kciuki.
Chciałabym się dostać tam gdzie założyłam, tam gdzie wiem, że będę się mogła realizować. Ale najbardziej, chcę mieć to już za sobą.

Jestem zmobilizowana jeśli chodzi o mój cel. Obiecałam sobie, że nie zważę się wcześniej jak 2 lipca - równy miesiąc odkąd postanowiłam się zmienić. Na lepsze. Jestem zdziwiona, że tak umiejętnie omijam wagę. Nawet gdy nie odchudzałam się wcześniej, potrafiłam się ważyć parę razy dziennie (wtf).

watch me fall apart, watch me fall apart.
Był taki okres w moim życiu kiedy miałam wszystko (prócz idealnej figury, ale who cares? Wtedy byłam silniejsza, a zarazem bardziej naiwna i pełna wiary w siebie niżeli jestem dzisiaj). To było jakieś dwa lata temu.
Chyba najpiękniejszy czas. Kiedy miałam szansę na bycie z nim, miałam prawdziwych przyjaciół, a nie paru znajomych, którzy co innego Ci mówią - a co innego myślą. Ale przegapiłam, straciłam. Najbardziej tęsknie za nim. Teraz jest całkiem na odwrót.


give me shelter or show me heart.
and watch me fall apart, watch me fall apart.

niedziela, 17 czerwca 2012

there there.

Od czego by tu zacząć. Ten tydzień był dziwny, ale nie poddałam się - te kilka dni tylko uświadomiło mi jak bardzo pragnę osiągnąć swój cel. Od środy do piątku praktycznie wegetowałam. Nie będę zwalała swojego stanu na pogodę, ale należę do osób, u których nastrój bardzo często reguluje poziom słupka rtęci. A, że padało, padało, czasem grzmiało to i ja - spałam, leżałam i oglądałam Gossip girl (Wiem bardzo konstruktywny sposób spędzania czasu). Muszę przyznać, że serial bardzo wciąga. I chociaż sama wcześniej odnosiłam się bardzo sceptycznie i z pewnym sarkazmem dla tej pozycji, to teraz trochę zmieniłam zdanie. Jest to wszystko puste, typowo amerykańskie i okropnie przekoloryzowane - ale chyba właśnie teraz potrzebowałam takich dennych i przesłodkich historii żeby jakoś przetrwać ten swój czas suszy (oczywiście w sensie bardziej metafizycznym). No i te kreacje - chyba dzięki wyposażeniu szafy i sylwetkom Blair i Sereny ograniczyłam swoje posiłki do minimum.

Wyciągnęłam z szafy szorty, które kupiłam rok temu. Bardzo dokładnie pamiętam w jakich okolicznościach się w nie zaopatrzyłam i jak mówiłam w przymierzalni - 'ok, schudnę dwa kilo, dopnę się i będę w nich hasać'. Dzisiaj? Dzisiaj są na mnie za luźne. I przeraża mnie myśl, jak ja wtedy mogłam akceptować siebie taką jaką byłam, bo obecnie jestem zdania, że ani w połowie drogi jeszcze nie jestem.
Wiem, że schudłam, ale trochę czasu i wysiłku muszę jeszcze włożyć, żeby wyglądać tak jak pragnę.

Co do Euro. Jestem dumna z naszej reprezentacji (btw. dzięki nim i tym mistrzostwom zapałałam miłością do tego sportu i chyba nawet zaopatrzę się w jakieś korki i zacznę grać!) i jestem okropnie zła na poniektórych 'kibiców'. Naprawdę jesteście zdania, że mamy słabą drużynę i, że nasi nie postarali się na tyle, żeby wygrać? Widząc ich zaangażowanie, w ogóle w to nie wątpię. Zabrakło po prostu szczęścia.
Więc przestańmy być polaczkami i bądźmy Polakami. Pokażmy, że jesteśmy wiernymi kibicami i dobrymi gospodarzami Euro 2012.

Jak jesteśmy przy tych klimatach: 


wtorek, 12 czerwca 2012

so-so.

Dałam radę. Najgorzej jest w godzinach 13-15 kiedy organizm jest 'na chodzie' już od paru dobrych godzin, ale nadal bez zasilania i wtedy się buntuje (Francuzki podobno raz w tygodniu zarządzają sobie głodówkę). Jednak od czego jest zielona herbata i woda. Wieczorem jest się już na tyle zamorzonym - sam widok jedzenia przyprawia o mdłości.
Mam nadzieję, że te poniedziałkowe głodówki wejdą mi w zwyczaj. Na drugi dzień czujesz się o wiele lepiej, chociaż podczas.. ale ja już tak mam, że jak się zawezmę to nie popuszczę (to działa niestety w dwie strony - popadanie ze skrajności w skrajność jest moją specjalnością).
Po paru dniach z rodziną, kiedy to starałam się jeść po mojemu - ale wiadomo, gdy na co dzień pijesz kefir, zjesz wafla i parę truskawek.. A tu nagle na obiad musisz wtryndolić w siebie przynajmniej dwa ziemniaki i cały filet z kurczaka, wtf (?!). Oczyszczenie jest konieczne. Katharsis.
Wiem, wiem.. to żaden sposób. Ale ja lubię mieć święty spokój i już wolę wmusić siebie trochę więcej niż 400 kcal w te dwa dni, niż wysłuchiwać potem ciągłych jęków, że to niezdrowo, po co etc. Nie.

Próbowałam wczoraj poćwiczyć z Panią super-mam-ciało Chodakowską, ale nie dałam rady skończyć całego treningu. Nie wiem czy to przez to, że nic nie jadłam, ale po prostu po dwudziestu minutach dostałam zadyszki i musiałam zrezygnować. Tak, tak co się dziwisz (tutaj pewnie dostałabym ochrzan od grona zdrowo odchudzających się dziewczyn fitness) no, ale. Po prostu martwię się trochę o swoją kondycję. Jednak rower i samodzielne ćwiczenia, kiedy to sama możesz narzucić sobie tempo, to nie jest to samo co porządny trening. Zapisałabym się na siłownię, ale nie mam za bardzo z kim chodzić, a sama nie chcę.
Więc pozostaję mi cudowna Ewa i Jane Fonda. I całe grono fit lasek z youtube. Mam nawet taką dużą, różową piłkę w domu i chyba zacznę z nią ćwiczyć. Podobno spala się więcej kcal gdy musisz jeszcze zawalczyć ze swoją równowagą. Błędniku trzymaj się.

Śniadanie: jogurt activia naturalna + parę truskawek + łyżka otrębów mielonych 125 kcal
Obiad: Sałatka grecka (bez fety) 180 kcal
Kolacja: truskawki?

Edit 23: 20 piwo + orzeszki ziemne + chipsy. Spierdoliłam. Dziękuję. 









poniedziałek, 11 czerwca 2012

sobota, 9 czerwca 2012

love will tear us apart, again.

Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. Te dni spędzone z rodziną nie były tak bardzo męczące i stresujące jak się spodziewałam - chociaż tęsknie już za tą moją 'normalnością'.
Jem tak samo, ale częściej (chociaż widzę, że żołądek skurczył mi się już na tyle, że często po dwóch kęsach  jestem najedzona).

Wczoraj podczas meczu ze znajomymi jadłam truskawki. Musiało to dziwnie wyglądać, ale i tak nie miałam ochoty w ogóle cokolwiek brać do ust. Były chipsy, orzeszki pikantne/solone, frugo, gazowane i kolorowe. I oczywiście piwo. Piwo wypiłam, ale rozgrzeszam się tutaj sytuacją - nie przepadam z piłką, ale takie wydarzenie i cały pijar wokół tego święta sportu zrobił swoje i też uległam piłkarskiej atmosferze.
Piwo z truskawkami, niech będzie.

Pogoda jest brzydka. I dzisiaj jest chyba jeden-jedyny taki dzień, kiedy się cieszę na deszcz - bo gdyby nie on, czekałby mnie grill u dziadków na działce. Nie chcę za bardzo jechać, bo i tak mam nadwyżkę kcl, a zobaczę się z nimi w przyszłym tygodniu. Muszę się zebrać teraz na jakieś ćwiczenia.
Trzymajcie się chudo!




środa, 6 czerwca 2012

don't look away, when there's nothing there.

Na wstępnie chciałabym Wam bardzo podziękować za słowa wsparcia. Nawet nie wiecie jakie to jest ważne, na początku, środku, (końca chyba nie ma) 'drogi' (wiecie co mam na myśli). Dziękuję.

Wczorajszy dzień minął szybko. Prawie cały czas 'na nogach'  - nie miałam czasu żeby napisać notki z dnia, jedynie parę komentarzy pod Waszymi wpisami.
Także nawet z założenia planu dnia, nie miałam czasu na posiłki. Jak rano wstałam i wypiłam szklankę kefiru z otrębami, tak potem przez cały dzień żyłam o kawie, i o wodzie.

Bardzo boję się nadchodzących czterech dni. Wiem, nie spieprzę tego, ale psychicznie mogą mi 'bezpieczniki' wysiąść. Dlaczego? Ponieważ spędzę je  z całą rodziną i już przed oczami mam wizję wymigów/wykrętów od jedzenia i pretensji otoczenia - CZEMU NIC NIE JESZ.
I boję się, że ulegnę -  nie dla zaspokojenia TYCH potrzeb fizjologicznych, ale dla świętego spokoju.
Zaczynam też  martwić się o swój metabolizm. Tabletki i zielona herbata nie działają, kawa również. Może  dzisiejsze menu trochę sprawę podratuje.

Śniadanie - dwa bezglutenowe wafle ryżowe + pasta z tuńczykiem i sałatą - 78 kcl
Obiad - szklanka truskawek - 45 kcl
Kolacja - jabłko - ok 70 kcl ?

Woda-woda-woda.

Dzisiaj, z racji polepszenia się warunków atmosferycznych mogłam wreszcie wyciągnąć rower! Poranne 3h na dwóch kółkach trochę mnie zmotywowało. Dzisiaj w planach jeszcze szybki marsz.

I tradycyjnie już::



poniedziałek, 4 czerwca 2012

j'aime quand tu danses, ton corps s'allume, se réveille..

Bilans: 0 kcl.

Nie wiem czy wypicie aż dwóch imbryków z zieloną herbatą to był dobry pomysł.
Nasi przyjaciele piją ten napar od wieków i cieszą się długo życiem, więc.. (chociaż moim marzeniem wcale nie jest dobicie ośmiu dekad). Jak już jestem przy azjatyckich klimatach.. zrobiłam sobie straszną ochotę na sushi - i jak tylko osiągnę wagę 53kg to będzie mały prezent w postaci maków.

Tak, na dzisiaj już koniec. Jestem na etapie brzydzę-się-jedzeniem. Bo wczorajszy dzień trochę dał mi do myślenia. Cukier wcale nie poprawia humoru. Nawet ten ulokowany w kolorowej, zimnej masie z bakaliami (wtf).


Jest tak leciutko, leciutko, naprawdę cudownie. I dzisiaj wracam do ćwiczeń. 

Cały dzień wywijam swoim tyłkiem w ten rytm.


     Ona jest tak cudownie drobna. J'adore!


niedziela, 3 czerwca 2012

i know i screwed it up.

Nie wiem co się stało, po dwóch tygodniach bez grama cukru i znienawidzonych węglowodanów - zjadłam trzy gałki lodów i pochłonęłam pięć pomadek. Bez zastanowienia. Jestem wkurzona na siebie, bo myślałam, że ten etap mam już za sobą. Widocznie nie.
Oczywiście zażyłam przed chwilą trzy tabletki Alaxu - tydzień temu potrafiłam co drugi dzień połykać po dwie sztuki i nic.
Może dzisiaj się uda.


Dobra, nie chce mi się opisywać tego wszystkiego. Mam nadal okres i czuję się naprawdę beznadziejnie.
Jutro sama woda z cytryną. I zielona herbata.

 Niestety jak tak dalej pójdzie, to moje obojczyki... dobrze, że mam internet. Bo swoich jak na razie nie mogę oglądnąć.

sobota, 2 czerwca 2012

who will fight?


Zaczynam swoją przygodę. Nawet nie wiecie ile czasu zastanawiałam się nad założeniem tego bloga - dotychczas to Wasze zapisy i zmagania się z wagą były dla mnie jedyną pomocą i inspiracją. Zdecydowałam się jednak, stworzyć miejsce, które będzię moją mekką walki o sylwetkę i, o nowe życie.
Ze zbędnymi kg walczyłam od zawsze. Niestety zazwyczaj wracałam do punktu wyjśćia. Wśród znajomych i rodziny, uchodzę za otwartą, sympatyczną dziewczynę - wręcz ideał. Niestety tak nie jest. Nienawidzę swojego ciała. Z całą mocą słowa NIENAWIDZĘ. Potrafię odmówić wyjścia do kina, na imprezę, spotkanie, bo myślę, że wyglądam źle i nie mogę być sobą. To śmieszne, ale naprawdę tak jest. Pewnie gdybym powiedziała moim znajomym o moim problemie - zostałabym wyśmiana. Dla mnie, jest to jednak coś  niedoprzebrnięcia i dlatego ta znienawidzona część mnie musi zniknąć. A kiedy jak nie teraz? Właśnie skończyłam liceum i napisałam maturę. Studia - nowy etap w życiu, nie chcę żeby życie towarzyskie nadal mnie omijało szerokim łukiem.

Początek mało sympatyczny (ale konieczny, żeby historia tego bloga miała jakikolwiek sens).
Przy wzroście 164cm ważę obcenie 58,4 kg. Moim celem jest waga 49-46 kg. I zrealizuję to, choćbym nie wiem co :).
Dzisiejszy bilans  jak narazie nie jest zły (garść otrębów całych i mielonych +  2 łyżeczki musli + pół  małej activii) i wodawoda, zielona herbata - na obiad mam w planach wypić sok wyciśnięty z marchwii (sokowirówka od tygodnia jest w ruchu) i KONIEC. Dzisiaj jak najmniej, a najlepiej byłoby NIC - po wczorajszym dniu dziecka, gdzie wpakowane były we mnie lody (Boże, dlaczego).
Od tygodnia nie mogę zmusić się do ćwiczeń przez okres (wiem, że w większości przypadków ćwiczenia nawet łagodzą bóle menstruacyjne, ale nie mogę się przemóc), ale już niedługo - może polecicie jakieś zestawy ćw (głównie partie brzucha - razem ze skośnymi, ud, tyłka).

I na koniec, Bon Iver. Kocham ten kawałek, jest cudowny.