poniedziałek, 23 lipca 2012

la vie en rose.


Myślałam, że będzie znacznie łatwiej. Niestety do końca lipca na pewno nie osiągnę swojego celu (50 kg) i jeżeli pojadę na Woodstock to w wydaniu obecnym. To ta zła wiadomość.
Waga z dzisiaj to 52, 9 kg. Ważę się co dziennie. Parę razy dziennie. I jem 'normalnie'.
Menu z dzisiaj to: fasolka szparagowa, pierogi z borówkami i bitą śmietaną, śledzie z ziemniakami w łupinkach, gama serów francuskich (sam-sam tłuszcz) ciasto drożdżowe oraz owoce (to jest tylko obiad).
Śniadania na szczęście jem sama, ale obiady są już wspólne. Dzisiaj poczęstowałam się łyżką fasolki szparagowej (na szczęście była z oliwą, a nie na maśle i w bułce tartej, jak to moja mama zazwyczaj przyrządza - wtf!? czy nawet warzywa muszą tuczyć ?!) dwa pierogi z borówkami (BEZ ŚMIETANY). I byłam już naprawdę pełna. Pod pretekstem pomocy przy zabieraniu talerzy wymigałam się od reszty dań.
Zasada jest taka, że można jeść malutko, ale wszystkiego spróbować. Tylko, jeżeli to jest pięć dań (i nie niskokalorycznych) można się naprawdę nażreć. 
Oczywiście moje zachowanie na pewno zostało jakoś skomentowane - co najzabawniejsze, przez rodzinę polską.. ale już o to nie dbam. Czuję się naprawdę niekomfortowo, źle i ciężko. Xennę piję już drugi dzień.
Czekam z utęsknieniem sierpnia, chociaż te dni spędzone z nimi (oprócz części obiadowej) są naprawdę miłe.
Nie będę pisać w tym tygodniu, bo pewnie nic się nie zmieni. Planuje trzymać wagę na jednym poziomie.
Będę Was jednak odwiedzać i wspierać.


poniedziałek, 16 lipca 2012

jakoś tak, nie jest mi nawet żal.

Razowiec z fetą i pomidorem, 1/2 kalarepy, trochę borówek (czy ja wiem, może dziesięć?)..
Waga z rana 52, 7 kg.
Włóczę. Wszystkim i ciałem, i myślami. Włóczę się. Nie najlepszy ten okres w życiu to jest. Przynajmniej apetytu nie mam. Na nic.

Przyjeżdża jutro rodzina z Francji. Bardzo się cieszę (Widujemy się tak co dwa/cztery lata) bo już trochę zdążyłam zatęsknić za nimi. Ostatnio się z nimi widziałam, jak byłam troszkę pulchniejszą siedemnastolatką. Ale ma to swoje dobre i trochę gorsze strony. Jaki to ma związek z dietą? A, dosyć duży dla mnie.
Oni uwielbiają celebrować czas rodzinny (przy stole). Bardzo długie posiłki. Najgorsze w tym jest jeszcze jedna rzecz -  a mianowicie kuchnia. Typowo polska. Czyli? No właśnie, będzie - tłusto i syto. Już widzę bigos na palniku i gołąbki (jeszcze w zamrażalce) ze skwarkami. Chcąc ich ugościć moja mama przygotowała dosyć tradycyjne menu. Nie będę tragizować, bo jakoś dam radę i będzie ok. Włos mi z głowy nie spadnie. Po prostu się buntuję - sam przyjazd rodziny jest przeze mnie wyczekiwany i ogólnie naprawdę się cieszę.. tylko w domu będzie panować taka wymuszona atmosfera. Wszystko na pokaz, aż mi się nie dobrze robi.
Dwa tygodnie sprzątania, zaadoptowania domu do przyjazdu tylko dwójki ludzi. I ciągłe kłótnie. To wszystko psuje radość przyjazdu.




Dzięki za polecane kosmetyki. We środę jadę na zakupy 'pielęgnacyjne'. Na pewno coś wybiorę.
Trzymajcie się.






sobota, 14 lipca 2012

DEFTO.

Piątek (13.07.2012)
- Razowiec z sałatą i pomidorem oraz z fetą
- Łyżka leczo
- activia owocowa 250 ml

Plus trzy kieliszki martini. 

Sobota (14.07.2012)
- Owsianka (dwie łyżki płatków kukurydzianych, łyżka otrąb mielonych, dwie łyżki malin i jagód + jogurt 0%)
- Pół miseczki leczo
- Kisiel
 + rower (w przybliżeniu 18 km)

Muszę wrócić do spisywania bilansów na blogu, żeby mieć bardziej rzetelny zapis. Czasem wieczorem zastanawiam się co jadłam (albo następnego dnia) i często mam z tym problem. Wypadałoby  też bardziej urozmaicić menu. Zdecydowanie jeść mniej przetworzonych rzeczy typu jogurty owocowe (w których owoców jest czasem tyle, co w wyrobach czekoladopodobnych z czasów komuny - czekolady) czy kisiel.

Wczoraj był bardzo pozytywny dzień. Z dwóch spotkań to jedno (które o ironio miało być dosyć ciężkim przeżyciem) okazało się bardzo miłym i ciekawym spożytkowaniem wolnego czasu. Ważąc się wieczorem waga pokazała 52, 6 kg. Niestety następnego dnia po uzupełnieniu płynów skoczyła do 53, 3 kg. Ale nawet to nie zepsuło mi humoru, zawsze tak mam  jak wypiję alkohol.

I na koniec coś, co nastraja mnie bardzo optymistycznie. Chociaż nie są to moje klimaty i Jamala znam tylko Policeman - to ten kawałek made my day.



A i niestety wczoraj zauważyłam, że mam okropnie suchą skórę (szczególnie na brzuchu) nie wiem czy to nie jakiś efekt uboczny diety etc. Nigdy aż tak suchej skóry nie miałam.. posmarowałam oliwką dla dzieci, ale nawet to nie pomogło. Może możecie polecić jakieś dobre kremy/balsamy nawilżające warte też swojej ceny?

czwartek, 12 lipca 2012

watch my back so i'll make sure, you're right behind me as before..

Jutro spotkam się z kimś, kto kiedyś był dla mnie bardzo ważny. I nie robię tego żeby w jakiś sposób odnowić relacje. Chcę pójść do przodu i zmienić swoje życie, myślę, że wieczne 'uciekanie' nie rozwiąże problemu. Bardzo się denerwuje.
Są ważniejsze problemy. Niestety nie dostałam się tam gdzie planowałam (nie będę mówić dokładnie na jakie kierunki składałam, mam paru znajomych w środowisku pro ana oraz jak ja to mówię - quasi pro ana i na pewno czytają blogi o tej tematyce). Jestem pod kreską, ale wciąż mam nadzieję, że te parę osób zrezygnuje i będę mogła studiować swój wymarzony kierunek. W końcu rekrutacja wciąż trwa, a nadzieję trzeba mieć zawsze.

Dzisiaj się ważyłam i od poniedziałku ubyło mi 0,6 kg. Pokazało się równe 53 kg. Cieszę się, ale do końca lipca musi być przynajmniej 50 kg. Dlatego rower idzie w ruch (na szczęście się ochłodziło).

Dzięki za wsparcie i komentarze, jesteście bardzo pomocne i jest mi dzięki temu łatwiej.
Właśnie piję czerwoną herbatę i zabieram się do odwiedzin Waszych blogów.




Tego dnia zjadłam odrobinę warzyw z maleńkiej miseczki.

Wydawało mi się, że przełykam kamienie, które zalegają
potem w żołądku. Traciłam około pół kilo dziennie, bo moje
ciało odmówiło współpracy. Towarzyszyło mi bardzo dziwne
uczucie, którego nigdy wcześniej nie doznałam – jakbym obserwowała
się odwrotną stroną lornetki albo widziała siebie
na końcu ciemnego tunelu, jakbym opuszczała własne ciało.
Nigdy nie bywałam głodna, no, może wieczorami, zanim zasnęłam.
Wówczas część mnie, ta skamląca, błagała tę silną:
„Mogę coś zjeść? Jestem taka głodna”.
Wykluczone, umyłaś już przecież zęby! – padała
odpowiedź. – Bóg raczy wiedzieć, ile kalorii jest
w paście!
         — Chuda - Judith Fathallah


poniedziałek, 9 lipca 2012

i just want to be..

skinny?
happy?

Dzisiejszy dzień to sukces i porażka, z przewagą tego drugiego. Zaczęłam koktajlem z borówką amerykańską i jogurtem 0%, potem sałatka owocowa (grapefruit, ananas, malina).. byłoby wszystko ok, gdyby nie kanapka zjedzona po ósmej i piwo!
Cały dzień  moje myśli krążą nieustannie wokół jednego tematu, a mianowicie wyników rekrutacji na studia (wyniki mam jutro). Jestem cała zestresowana. Pomyślałam, że dobrze mi zrobi spotkanie ze znajomą.
Wybrałyśmy się nawet na rower i byłoby wszystko ok, gdyby nie ta nieszczęsna kolacja u niej. Jej mama przygotowała dla nas kanapki, ciasto jagodowe.. wierzcie mi, połknęłabym tę furę jedzenia na raz. To chyba przez ten stres. Na szczęście w porę się opamiętałam i zjadłam 'tylko' razowca z pomidorem i serkiem topionym. Piwo.
Pewnie to się wydaje śmieszne, że robię aferę o kanapkę. Ale ja mam tak skonstruowany układ trawienny, iż takie anomalie (moje posiłki zazwyczaj kończą się o szesnastej) to dla mojej przemiany materii istny koszmar. Już boli mnie żołądek i czuję się jakbym ważyła co najmniej z tonę.
Poza tym mam manię ważenia. Nie potrafię ważyć się raz w tygodniu. Muszę kontrolować sytuację.
Dlatego jak jutro zobaczę więcej - na pewno to nie odbije się na moim samopoczuciu najlepiej.
Chociaż zauważyłam, iż bardziej od sukcesów motywują mnie porażki (przykład miesiąc temu chociażby..)
Ja po prostu muszę coś spieprzyć na maksa, żeby docenić tego wartość. Jak jest ot tak sobie, to mnie to nie satysfakcjonuje.
Albo jest zajebiście, albo jest beznadziejnie.
I tak właśnie było z wagą - przez tydzień utrzymywała się na jednym poziomie, ale jutro będzie więcej i zepnę tyłek do roboty. Piję Xennę, a jutro planuje głodówkę. Mistrzostwo racjonalnego myślenia w moim wydaniu.



sobota, 7 lipca 2012

hey Joe, where you goin' with that gun in your hand

To moje cotygodniowe zdawanie relacji weszło mi w zwyczaj, co jest śmieszne, zważywszy na to, iż ciągle obiecuje pisać częściej.
Ale te siedem dni (czy coś koło tego) upłynęło tak szybko i tak.. zwyczajnie (?) względem diety.
Po tym moim małym zwycięstwie (duże będzie za jakieś 6 kg) trochę sobie przez ten tydzień pofolgowałam.
Nie opychałam się słodyczami ani nie jadłam nic, co by mogło mi zaszkodzić, ale też nie 'pomagałam sobie'. Jadłam normalne posiłki w granicach  700-1000 kcal, co dla mnie jest dosyć sporym przyrostem energii.
Obiecywałam sobie codziennie, że jutro będzie mniej i jutro poćwiczę więcej (jeśli chodzi o ćwiczenia to przez te upały zawaaaalam strasznie, ale nie-nie, nie tłumaczę siebie).

Wierzcie bądź nie, ale naprawdę można tęsknić. Za wieczornym skrętem kiszek z głodu, za trzygodzinnymi treningami po których czujesz, że żyjesz, za tym jak wstajesz rano i czujesz się taka leciutka. True story.
Dlatego w przyszłym tygodniu wracam do tego.
Nie przytyłam, ale też nie schudłam (Waga waha się 53, 4 kg - 53, 6 kg). Na domiar złego czuję się cały czas opuchnięta i ciężka. Nie dostałam też okresu - albo bardziej optymistyczne sformułowanie -  się spóźnia (okres). Chociaż u mnie to jest norma, jeszcze przed zmianami żywieniowymi miesiączkowałam co trzy miesiące. Hormony, hormony.. muszę się w końcu zbadać.

Oprócz tego, że zapału mniej, miałam naprawdę pracowity tydzień. Z czego się cieszę, bo wreszcie potrafiłam spożytkować ten czas bardziej konstruktywnie.

Zakuuuuupy. Zrobiłam sobie wczoraj eskapadę po galeriach, bo wyprzedaże, bo seriously nie mam w czym chodzić.. kupiłam sobie parę rzeczy, które na teraz są ok. Ale też szorty i bluzeczkę, do których muszę jeszcze trochę zrzucić. Taki motywator. Także mam zarąbiste (że się tak kolokwialnie wyrażę) grungowe (będą, jak 'postrzępię' trochę nogawki) szorty (planuje jeszcze doszyć do nich dwa łańcuszki, które znalazłam przy starym tiszercie). C'est voila!

Oprócz tego nabyłam w Emiku (bo ile się naczytałam u paru z Was, jak to nakupowałyście sobie stosy książek... też pozazdrościłam i mam!) biografię mojego ulubionego i najbardziej inspirującego muzyka Jimiego Hendrixa ( 'Pokój pełen luster' Charles R. Cross). Przeczytałam 50 str i naprawdę polecam! (Dla takich fanatyków  jego twórczości  jak moja osoba to jest to wręcz obowiązująca pozycja).

Od poniedziałku.. dieta owocowa i warzywna (z przewagą tego drugiego) w sokach i koktajlach. Zakupiłam sobie także czerwoną herbatę (nigdy nie piłam) więc teraz oprócz naparów z zielonej i czerwoną będę pić.

Skopiowałam od dust n bones, bo zostałam otagowana przez nią i zaproszona do blogowej zabawy.

Zasady: Odpowiadamy na 11 pytań, które zadała nam osoba, która nas 'zaznaczyła', wymyślamy swoje pytania, a następnie zapraszamy kolejnych blogowych znajomych do gry, dzięki której możemy się lepiej poznać
Taguję: anyhow, Domkę, Georgia, thinerland
Pytania od dust n bones:
1. Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? 
Wierzę. Sama kiedyś taką przeżyłam.
2. Ulubiony zespół/wykonawca muzyczny?
Ogólnie jestem fanką mocniejszych brzmień.. i jak wyżej wspomniałam - Jimi Hendrix.
3. Gdybyś mogła wskrzesić jakąś nieżyjącą osobę, kto by to był?
Świetne pytanie, bo naprawdę mam problem z odpowiedzią. 
Pewnie ktoś bliski, z rodziny.
4. Chciałabyś cofnąć się w czasie? Co byś zmieniła?
Kiedyś (i czasami, szczególnie wtedy gdy zrobię coś czego potem mocno żałuję) odpowiedziałabym na pewno, że tak. Ale myślę również, że nie po to żyjemy, aby żałować/pokutować i roztrząsać przeszłość. The past is the past. Warto skupić się na tym co jest teraz i na przyszłości.
5. O co poprosiłabyś złotą rybkę gdyby mogła spełnić Twoje 3 życzenia?
Pierwsze: Znaleźć cel w życiu.
Drugie: Schudnąć do tych wymarzonych 48 kg.
Trzecie: Peace and Happiness to everyone.
6. Ulubiony film?
Tutaj też mam ogromny problem, bo mam dość sporo ulubionych pozycji.
Nie będę oryginalna, jak napiszę - Le fabuleux destin d'Amélie Poulain.
 7. Ulubiona piosenka?
Jak wyżej, ale obecnie to:
The Beatles - Hey Jude.
8. Co lubisz, a co nie w swoim wyglądzie?
Na pewno chciałabym jeszcze sporo schudnąć i zdecydowanie być wyższą osobą
(mam 164 cm).
Lubię swoje oczy.
 9. Co lubisz, a co nie w swoim charakterze?
Autodestrukcja na każdym możliwym szczeblu mojej egzystencji,  mam zdolności do zbytniej prokrastynacji (nasi dziadkowie na pewno nie znają tego słowa)
jestem uparta jak nie potrzeba, a jak potrzeba to mam gdzieś.
Lubię.. hm, no ambitna dosyć jestem i jak się zawezmę to nie popuszczę. Myślę, że jestem otwarta i mimo wszystko dosyć miłe mam uosobienie.
10. Twoja podróż życia byłaby do...?
 Południe Francji! Provence!
 11. Twoje ulubione zwierzątko?
Kocham słonie, seriously.. są cudowne!

Moje pytania do Was:
1. Twoje hobby bądź zainteresowanie, któremu poświęcasz czas (albo po prostu, co lubisz robisz wolnym czasie:
2. Wymarzona waga, rozmiar (Wiem, ambitne pytanie):
3. Twoja największa/ulubiona thinspiracja (możesz wkleić zdjęcie, podać tytuł piosenki etc.)
4. Ulubiony zespół/wykonawca muzyczny?
5. Ulubione danie (może być nawet to z listy 'zakazanych')
6. Gdybyś miała się urodzić w innym kraju, to jakie byłoby to państwo i dlaczego (możesz oczywiście zachować się patriotycznie i olać pytanie) ?
7. Twój wymarzony zawód?
8. Ulubiony artysta (sztuka, muzyka, film..)
9. Jeżeli miałabyś możliwość na jeden dzień być w ciele innej osoby, kto by to był i dlaczego?
10. Twój ulubiony film oraz fragment z tego filmu?
11. Ulubiona pora roku i dlaczego?






poniedziałek, 2 lipca 2012

well, there's nothing i truly desire

i wish i could control all my judgements
understand every move
take my mind and all of it’s voices
tell me what should i do


Sobota udana. Widziałam się nawet z paroma ludźmi, z którymi nie rozmawiałam rok (?) czasu. Nie obyło się oczywiście bez pytań 'czy wszystko w porządku', 'jesteś na diecie?' etc. Na początku pomyślałam, że nie będę niczego ukrywać, bo to hipokryzja, a ja przecież zawsze taka szczera jestem. Ale.
Już oczami wyobraźni miałam przed sobą obraz dwóch godzin rozmów o tym, że tak nie można, ile kcal jem dziennie i czy się nie ograniczam (wtf).

Od razu mówię, że nie jestem jeszcze wątłym łabędziem, ale dla kogoś kto nie widział mnie ponad miesiąc albo i rok, może to być niemałe zaskoczenie. Nie powiem, że poczułam się jakoś super dowartościowana.
Pewnie jeszcze jakiś kawał czasu temu na takie słowa zrezygnowałabym z dalszej redukcji siebie.. ale jak, skoro nadal czuję się paskudnie w swoim ciele i coraz częściej jestem zdania, że to po prostu bardziej siedzi w mojej głowie.
Dzięki temu jestem jeszcze bardziej zmobilizowana.
Miałam straszną ochotę upić się do nieprzytomności i o wszystkim zapomnieć, just fun. Ale nie mogłam.
Zamiast tego robiłam za mentora, ale i tak się dobrze bawiłam. Po prostu  chyba się zmieniłam.

 let me out, let me out
 i don’t think i can stand it any longer


Za to wczoraj miałam wizytę rodziny (imieniny taty) i to już było spotkanie takiego kalibru, że bez procentów by się nie obeszło. Tym bardziej, że była moja ukochana vodka anyżowa.
Pytania o moją przyszłość nie są dla mnie nadal jasne (mam na myśli tę zawodową) i tłumaczenie tego moim bliskim nie należało do najłatwiejszych. Na szczęście mam ich wsparcie - mowa tutaj o studiach.
Jedną z nielicznych rzeczy  nad którą panuje jest dieta. Ach, każdy ma swoje priorytety, prawda?

I dzisiaj po równym miesiącu - waga pokazała 53, 6 kg. Jestem bardzo szczęśliwa, bo nie wiem kiedy ostatnio widziałam takie cyfry, bodajże w gimnazjum?. Oczywiście wiem, że 60% tego co mi ubyło to woda.. ale. Ważyłam się chyba trzy razy (mój rytuał, bo nie daj Boże, waga pokaże za drugim-trzecim razem inaczej). Po upewnieniu się, bardzo się ucieszyłam. Straciłam 4, 8 kg. Zawaliłam parę razy, ale grunt to się nie poddawać. Żałuję tylko, że nie zmierzyłam się przed odchudzaniem, miałabym bardziej rzetelny obraz, ile tak naprawdę straciłam (zyskałam?). Moja waga co prawda pokazuje mi procentowo moją masę mięśniową, wodę w organizmie oraz pokazuje mi ile kcal powinnam spożywać - ale to jest taki wielki bubel, że nie ma się czym sugerować.

Dzisiaj:
Białko z jajka z razowcem i pół miseczki leczo. Zaczyna się mój ulubiony okres jeśli chodzi o warzywa i owoce, lovelovelove.
Z ćwiczeń niestety dzisiaj jedynie rower rano, ale jutro może na basen się wybiorę. Jest tak gorąco.

Obiecuję częściej pisać (moja pierwsza notka w lipcu, ale to zleciało). A po drugie nie chcę żebyście musiały czytać takie eseje (w ogóle.. jak ktokolwiek to przeczyta to wielki szacun). I to pomaga. W końcu założyłam tego bloga by był moją wielką motywacją, a czasem okazuje się nawet wybawieniem.

Dzisiejszą notkę sponsoruje osoba Agyness Deyn.
Ulubienica Karla Lagerfelda była kiedyś moją wielką inspiracją. Zaczynała jako dwudziesto-kilkulatka, chociaż osoby kierujące jej karierą starały się utrzymać, że ma naście lat.
Chyba sprawię sobie taki melonik jaki ma w tym teledysku.








who d'you think you're talking to
who d'you think you're talking to
who d'you think you're talking to